Wspomnienia o naszych zmarłych mamy już poza sobą, jutro już znikną w naszych myślach na jakiś czas, obowiązki dnia powszedniego zamażą ich obraz. Czy na długo?
Wczoraj przyszedł do mnie znajomy, od półtora roku jest samotnikiem, zmarła mu żona. Czyżby ta jego samotność była powodem jego odwiedzin? Wszystko możliwe!
Jak zwykle u takich samotników, przebijała w nim tęsknota za utraconą bliską osoba, nie było i nie jest to dla mnie żadną nowiną. Przyszedł wyżalić się do mnie, powspominać, wyrzucić z siebie to, co go w środku gnębiło i gryzło.
Zaczął opowiadać o swojej żonie, czyli o jej pozaziemskim duchu. Słuchałem tego, zastanawiałem się ile w tym jest prawdy, a ile wybujałej wyobraźni, marzeń, myśli, snów. Zmarła żona dość często przychodziła do niego, nie widział jej, ale czuł jej obecność, czuł jak porusza się po mieszkaniu, słyszał jej kroki. Czuł nawet dotyk rąk żony na swojej twarzy. Czy to prawda?
Zapewniał, że wszystko odbywało się tylko wieczorami, nigdy nic takiego nie przytrafiło mu się podczas snu. Czy to możliwe?
Słyszał jej głos, ale często był on niewyraźny, po prostu jej głos zamieniał się w bełkot. Niektóre jednak słowa pamięta znakomicie. Zapewniała go, że tam gdzie jest, czuje się znakomicie i nie chce wracać. Czeka na niego, ale jego przyjście do niej, nie może nastąpić teraz. Słyszał tylko: "Musisz jeszcze żyć" i czuł na sobie jej dłonie, które były bardzo zimne. Oprócz zimnych dłoni, nie odczuwał żadnego chłodu, ani zimna wokół swojej osoby. Dlaczego? Przecież powinien odczuć chłód jaki bije od osób zmarłych.
Pewnego razu powiedziała mu, że wybiera się do niej, ich dobry znajomy, a na potwierdzenie tych słów, nie trzeba było długo czekać. W tydzień po usłyszeniu tej nowiny, do jego żony dołączył kuzyn. Młody, zaledwie czterdziestoletni mężczyzna, odszedł we śnie, leżąc przy swojej zonie, która dopiero rano stwierdziła jego zgon. Ile godzin spała przy boku nieżyjącego już męża? Nie wie! Nawet nie pytała o to lekarza.
Opowiedział sąsiad jeszcze parę szczegółów z życia ludzi nieżywych, słuchałem tego, ale nie wtrącałem się żadnym słowem. Nie chciałem, nie chciałem rozpoczynać dyskusji, która i tak doprowadziłaby do niczego. Bo czyż byłem w stanie przekonać tego człowieka, że może być inaczej, skoro ja nic nie wiem na ten temat. Różnie o tym myślę, też miałem podobne przeżycia jak odwiedzający mnie sąsiad. Ale czy wierzę w to?
Nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, nawet, prawdę mówiąc nie staram się. Nie chcę z siebie robić filozofa, zbyt słabo jestem przygotowany na to naukowo i psychicznie. Boję się wszystkiego co dotyczy śmierci, boję się cmentarzy, prosektorium, ba nawet zakładów pogrzebowych, gdzie wystawiane są do oglądania trumny. Nie lubię takich widoków.
Jest jednak pewna sprzeczność, w tym wszystkim. Nie odczuwam żadnego strachu, czy podniecenia, gdy zwiedzam stare cmentarze, te prawdziwe "stare", które mają po kilkaset lat. Tam chodzę spokojnie i oglądam niszczejące pomniki, gdzie powoli zanika pamięć o tych, którzy odeszli dawno, dawno temu. Szkoda mi takich grobów, chciałbym je ocalić, ale wiem, że to niemożliwe. Z drugiej strony wiem, że te groby muszą zniknąć, aby zrobić miejsce na inne ofiary śmierci. To jest nieuniknione, nasza planeta jest zbyt mała, aby pomieścić wszystkie pomniki i groby naszych potomnych. (t.m.i.)
(Na podstawie mojej książki "Wakacje na Mazurach")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz