Cóż by to była za kampania wyborcza, gdyby nie poruszono spraw związanych ze służbą zdrowia. Dla jednych temat wygodny, dla drugich temat, który stanowi kulę u nogi. Dla PIS-u temat niewdzięczny, ale nie unika go, mówi mało, ale bardzo rzeczowo. Nie zmieni nic w krótkim okresie, przyznaje to, ale zarazem robi wszystko aby ulżyć służbie zdrowia, pacjentom, lekarzom i pozostałemu personelowi. Nie da rady skrócić okresu dochodzenia do wyznaczonego celu (6,8 PKB - produkt krajowy brutto), ale mając trochę pieniędzy w zanadrzu, rzuca PIS te pieniądze do każdego województwa. Inne partie marudzą, wyrażają swoją niechęć do takich działań, chcą więcej pieniędzy dla szpitali już teraz, w tym roku, nie podając źródła przychodu. Niech się rząd martwi.
Ugrupowania opozycyjne wiele obiecują, takie ich prawo, to nic nie kosztuje, wypowiedziane słowa teraz, później można skutecznie odwołać i to opozycja robi. Wszyscy nagle wiedzą jak uzdrowić naszą koślawą służbę zdrowia, padają daty, godziny, dni i tygodnie, ale czy ktoś wierzy w te absurdalne obietnice? Niestety są ludzie, którzy to czynią, wierzą, że z wierzby można zrywać gruszki, wierzą, że po wyborach nagle znajdą się w gabinecie specjalisty, wierzą, że natychmiast chirurg z namaszczenia opozycyjnej partii położy ich na stole i dokona szybkiej, bezbolesnej operacji żylaków, czy też przetka im zatkane żyły.
Wierzą i czekają, mówią o tym, zaklinają rzeczywistość i nie przyjmują innych argumentów, jak tylko tych, że natychmiast zobaczą się ze specjalistą w jego gabinecie.
A tych jak nie było, tak nie ma i długo nie będzie. To dotyczy również pielęgniarek. Pozamykane dawniej szkoły pielęgniarskie, dopiero teraz otwierają swe drzwi dla kandydatek na ten kierunek nauki. To samo dotyczy wyższych uczelni, podwaja się liczba studentów, ba nawet po trzykroć więcej, ale ... Na wyniki trzeba zaczekać kilka, kilkanaście lat. Nauka trwa długo, później specjalizacja, to wszystko wymaga czasu i poświecenia, zarówno studentów, profesorów jak i nas pacjentów. Musimy na nich czekać, choć wielu z nas nie doczeka tego przywileju, aby w bardzo krótkim czasie (według obietnic opozycji) stanąć przed panem doktorem. Raczej staniemy u bram św. Piotra z niewyleczonymi ziemskimi chorobami.
Nikt nie podaje jak to rozwiązać, wobec tego ja nieśmiało coś zaproponuję pod rozwagę wszystkim partiom. Szkolimy studentów, płacimy na nich nasze podatki, choć częściowo studenci pokrywają te koszty, to jednak gro tych pieniędzy idzie z naszej kieszeni. Jeden się uczy, druga się uczy, kończy specjalizację i z dyplomem w ręku... wsiada w samolot i opuszcza nasz kraj, naszą uczelnie, naszych pacjentów i naszych sponsorów. Tak, sponsorów, bo jak zaznaczyłem w dużej mierze to my ponosimy koszty tego kształcenia, więc mamy prawo coś z tym zrobić. Uchwalmy przepisy zobowiązujące do pozostania w kraju przez pewien okres czasu (3- 5 lat) wyszkolonych doktorów, aby odpracowali to, co otrzymali od nas. Później niech robią to, co uważają za stosowne.
Czy wymagam czegoś nadzwyczajnego?
Nie, uważam to za dobre rozwiązanie, jedyne na powstrzymanie wyjazdów wyszkolonych studentów. Drodzy wyborcy, co wy na ten temat powiecie, co na to kandydaci na przyszłych posłów, co na to rządząca obecnie partia. Czy ktoś pochyli się nad tym projektem?
(t.m.i.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz