Należałem do ponad dziesięciomilionowej armii członków "Solidarności", choć nie cierpiałem jego przywódcy, ale to nie miało żadnego znaczenia w walce z komunistami zagnieżdżonymi w naszym kraju. Nie walczyłem czynnie, ale wspomagałam tych, którzy to robili w różny sposób i teraz tego żałuję, bo takiemu panu Frasyniukowi nie powinienem pomagać, a pomagałem. Pomagałem wszystkim spod znaku "Solidarności".
Dzisiaj dowiaduję się, że przegrany kandydat na prezydenta, pan Trzaskowski chce założyć ruch solidarnościowy o nazwie "Nowa Solidarność". Obrzydzenie mnie bierze, gdy o tym czytam, gdy tego słucham, czego to już ludzie się nie czepią, aby zabłysnąć, aby zaistnieć na pierwszych stronach gazet. Albo taka pani Dulkiewicz z gdańskiego Ratusza, ona przebija swoimi słowami i pomysłami wszystkich, nawet takiego marnego prezydenta Warszawy jak pan Trzaskowski. Oboje mają pomysły nie z tej ziemi, raczej z kosmosu, urojone w ich małych móżdżkach. Aby zaistnieć, naprawdę trzeba strzelić jakąś "bombę" wielkiego kalibru. Myśli, że wszyscy zapiszą się do niego, którzy oddali na niego głosy wyborcze? Połowa, a może więcej jak połowa tego nie uczyni, bo ci wyborcy, którzy na niego głosowali, to tak w rzeczywistości glosowali nie na niego, ale glosowali przeciw PISOWI. Obojętni im było czy to jest Trzaskowski, Hołownia czy Kosiniak-Kamysz. Wszystko i wszyscy, byle nie Duda i nie PIS. A pan Trzaskowski uwierzył, że stał się drugim Wałęsą, a do tego dużo mu jednak brakuje. Podejrzewam, że gdyby nawet wybory zostały powtórzone, czego tak bardzo chce Budka, to pan Trzaskowski otrzymałby teraz o połowę głosów mniej. Ludzie zrozumieli swój błąd, a samozwańczemu liderowi "Nowej Solidarności" pozostaje wierny elektorat Platformy Obywatelskiej i kilkuprocentowa szumowina "trudnej" młodzieży. (t.m.i.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz