Być może będzie to mój ostatni wpis w tej grupie społecznej, może mnie wywalą, może nie, ale zanim to zrobią niech przeczytają.
Mieszkałem w Grecji od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia przez dwadzieścia lat z rodziną. Wyjechaliśmy z Polski w czasach, w których niektórzy nie wiedzieli, że takie państwo istnieje, nawet nie było ich na świecie, kiedy my przecieraliśmy dla nich ten szlak. Różni ludzie trafili tutaj, dobrzy i źli, ale jakoś wspólnie próbowaliśmy żyć w zgodzie, co nie zawsze się udawało. Był wyzysk jednych przez drugich, ale była też solidarna pomoc, ludzi o dobrych sercach było więcej, a naszym takim azylowym miejscem, gdzie nie ruszała nas grecka policja, był teren polskiego kościoła. Tutaj gromadziliśmy się w trudnych chwilach, tutaj pomagaliśmy sobie, tutaj zawieraliśmy znajomości, tutaj wymienialiśmy się wiadomościami. Ze stanu wojennego, (prawie wszyscy go przeżyli w Polsce), wpadliśmy w drugi stan wojenny, trochę łagodniejszy, ale jednak dający się nam poważnie we znaki. Nie wiem, czy dzisiejsi emigranci znają słowo "deport", czy "łapanka", może tylko ze słownika, z filmu? My, to znamy i pamiętać będziemy do końca naszych dni, bo wychodząc z domu, nigdy nie byliśmy pewni czy do niego wrócimy, czy zobaczymy jeszcze męża, żonę, dziecko, czy znajomego. Jechało się do pracy z "duszą" na ramieniu, Omonię omijało się z daleka, inne place również, ale wielu, w tym ja, musiałem jeździć tą drogą. Musiałem i jakoś mi się udawało, jakoś omijały mnie łapanki, choć często musiałem się tłumaczyć, miałem jednak szczęście. Wielu tego szczęścia nie miało. Trudno było kogoś wyciągnąć z Aleksandras, ale chodziło się tam i uwięzionym pomagało się jak tylko mogło, a oni potrzebowali tej pomocy. Wiele było deportów, jedni po tym wracali, inni już na stałe pozostawali w Polsce. Żyliśmy w ciężkich warunkach, to nie to co dzisiaj, gdy teraźniejsi emigranci mają wszystko, mieszkania, pokoje, spokój. My nie mieliśmy tego, żyliśmy po kilkunastu w jednym pokoju, niekiedy w jednym łóżku, bo nie było nas stać na mieszkanie. Przede wszystkim jednak każdy chciał zaoszczędzić trochę drachm, aby móc wymienić na dolary i wysłać do kraju. My przyjechaliśmy za chlebem, za pieniądzem, za drachmą, a później za eurem. Ciężko nam było, bo wśród nas byli tacy, jak ci, którzy tak bezpardonowo o mnie piszą i atakują. Byli i tacy, którzy kapowali nas przed policją, przed Grekami, wykorzystywali nas w pracy, na mieszkaniach, w sklepie, po prostu wszędzie. Jedni sobie na to pozwalali, inni nie, toczyły się wojny pomiędzy ludźmi, ale na szczęście tych nieprzyjaznych ludzi była garstka. Zwyciężyli ci dobrzy.
"Sklep Polski" - był jeden, tutaj przychodziliśmy po gazety, książki, kasety video, kosmetyki, po pomoc i po porady, których pracujące panie nam nie szczędziły. (właścicielka była żoną Greka) Tutaj raz w tygodniu przyjeżdżaliśmy po gazetę "POLONIA", czy "KURIER ATEŃSKI" nawet z odległych dzielnic. Ryzykowaliśmy złapaniem przez policję, ale jechaliśmy po te gazety, aby dowiedzieć się o Polsce, o tym co dzieje się w Grecji, łaknęliśmy tych wiadomości, bo niekiedy były to jedyne wiadomości jakie otrzymywaliśmy. Nie było telefonów komórkowych, nie było komputerów, były tylko gazety i spotkania pod kościołem, gdzie mogliśmy porozmawiać jak Polak z Polakiem. Czy dzisiejsi emigranci wiedzą jak kupowało się prace (teraz słyszałem też to się praktykuje), mieszkania? Były ogłoszenia, były anonse, Polak, Polakowi sprzedawał nie swoje rzeczy. Ogłoszenia typu sprzedam mieszkania kolekcjonuję do dzisiaj, jak i gazety z tamtego okresu, są dla mnie pamiątkami mojej gehenny jaką przeżyłem mieszkając tutaj przez dwadzieścia lat. Wielu takich cwaniaczków sprzedających mieszkania "nawróciłem" na dobrą drogę. Pamiętam zaangażowanie się ludzi w sprawy nasze, naszych rodzin, naszych przyjaciół, dużo pomogli tacy ludzie, ludzie bezimienni, którzy swą pomoc ofiarowywali z głębi serca, nie żądali za nią żadnych profitów. Pamiętam składki dla ludzi bezdomnych, okradzionych, deportowanych i niech nikt nie myśli, że pomagała nam ambasada. Niech zapomni o tym, bo ambasada nigdy nikogo nie wyciągnęła z celi na Aleksandras, lub pomogła powrócić do kraju. Tego nie było, chyba, że swojego jakiegoś prominentnego działacza. My zdani byliśmy tylko na siebie i swoich ziomków. Do dzisiaj wspominam ludzi którzy mi pomogli, którzy pomogli mojej rodzinie, nie znam ich nazwisk, operowaliśmy tylko imionami i mogę wymienić, że było dużo Jacków, Zbyszków, Józków itd. Było ich dużo. Pamiętam i będę o nich pamiętał, ale też będę pamiętał o tych, którzy moim i innych kosztem chcieli się w krótkim czasie wzbogacić, a niestety było ich wielu. Wspomnienia jednak dobre przeważają. Do dzisiaj utrzymuję kontakty, z tymi co pozostali w Grecji, piszemy, dzwonimy, odwiedzamy się tutaj w Polsce i tam w Grecji, w Atenach, czy innym mieście. Ciężkie życie zbliżyło nas, wiemy co to była bieda, strach i obawa o każdy dzień, o każdą godzinę. Przeżyliśmy to i szanujemy siebie nawzajem, bo nic tak człowieka nie łączy jak wspólna sprawa, wspólne dążenie do celu, do przeżycia, do dobrobytu. Czy takie "coś" istnieje w dzisiejszej greckiej społeczności? Proszę się nie obrazić, ale po wpisach na waszym portalu, mam pewność, że takiego czegoś nie ma i chyba nie będzie. Przeczytajcie wczorajsze wpisy na temat jednej pani, która źle napisała słowo "autobus". Afera według niektórych, wypominanie nieuctwa, czy to powinno być na waszej stronie społecznościowej. Co taki "gościu" reprezentuje sobą, że tak poucza panią, która pisze, jak pisze, lepiej nie umie i chyba już nie będzie umiała. Trzeba się z niej śmiać? Dawniej nikomu nie przeszkadzała gwara śląska, kaszubska, czy białostocka, to był Polak i to był Polak. Ten pan dzieli nas, a jutro być może pojedzie na lotnisko i będzie czekał na taką panią, aby przywieźć ją do Aten za sześćdziesiąt czy więcej euro. Wówczas mu nie będzie przeszkadzało, że mówi tak, czy siak, czy pisze tak, czy inaczej. Pieniądze zasłonią wszystko, a później w wolnej chwili, znów siądzie przy komputerze i będzie wyłapywał takich roztargnionych ludzi. Świat się zmienił, przyszła łatwizna, dobrobyt, lenistwo i niestety duchowa pustka. Serdecznie chciałbym na koniec pozdrowić dawnych znajomych z klubu piłkarskiego "Panpolonikos", nasze wspólne mecze i wspólne wyjazdy na "Polonijne Igrzyska" w Polsce, pozostaną na długo w pamięci. To nas łączyło i łączy nadal, to były piękne dni, choć niekiedy okupione łzami. Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi, mojej rodzinie, nie zapomniałem o was, pamiętam i będę pamiętał, a mój dom, tutaj w Polsce jest zawsze dla was otwarty.
Oczywiście nie napisałem o wszystkim, to jest niemożliwe, na to trzeba czasu i wielu stron tego bloga, a i książka chyba by nie wystarczyła aby to wszystko opisać. Przepraszam jeżeli kogoś uraziłem, mam wrażenie, że tego nie uczyniłem, ale.... (t.m.i.)
Trafione w punkt.Też to przeżyłem w latach 89-94 i dwa dni spędziłem na Aleksandras.Udało mi się jako nielicznym wyjść stamtąd.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz.
OdpowiedzUsuńświęta prawda,też to przeżyłem od1988 roku tu żyję i nigdy na rodaków ani na ambasadę nie można było liczyć
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz.
OdpowiedzUsuńPowiem tak: chwała Ci poczciwy człowieku za ten odważny wpis. Wszytko to co napisałeś to jakby moja historia. Nie odnoszę się do tych wpisów bo ich nie widziałem ale to norma więc nie ma się co przyjmować tylko edukować trzeba. Pozdrawiam Bubikon
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz. Masz rację, niektórzy potrafią dopiec.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie opisałeś ,jak kiedyś było.Też to mam w pamięci.To były inne czasy i inne pokolenie.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz.
OdpowiedzUsuń